Nie chcę na siłę przekonywać nikogo, że to komiksowe arcydzieło, skłamałbym też pisząc że brak tu błędów w komiksowej sztuce, niemniej tak jak fascynowała mnie ta seria dwadzieścia kilka lat temu, tak fascynuje mnie teraz. Trochę spóźniony i nieco siermiężny polski science-fiction/pop-art, z obowiązkową podbudową dydaktyczną w paraliżująco zimnym, laboratoryjnym klimacie. Główną rolę odgrywa tu kolor, odpowiedzialny za surowość pomieszczeń, a paleta barw sprawia, że nawet "ciepłe" kolory są... zimne (Rys. 1). Dodatkowy, klaustrofobiczny efekt uzyskany dzięki niewielkim (ojej, nawet bardzo) odstępom między kadrami dodaje scenerii wrażenia realności - mimo iż cała scenografia opiera się na trzech elementach - łóżku, fotelu i komputerze - na pięciu planszach! To wyjątkowa oszczędność środków przekazu, w tym przypadku udanie współtworząca klimat całości.
Podobnie jak we wcześniejszych trzech epizodach Bionika, fabuła jest skondensowana i posuwa się do przodu nieco zbyt szybko - od momentu pojawienia się Jagi sprawa rozwiązuje się na 20 kadrach, o ile dobrze policzyłem. To oczywiście w dużym stopniu konsekwencja formuły i miejsca publikacji - pięć komiksowych stron to mimo wszystko niewiele na zamknięte opowiadanie przygodowe.
Trzy rzeczy, na które polecam zwrócić uwagę podczas lektury:
- narrator wszechwiedzący. Poważnie, ten człowiek to kopalnia wiedzy - może nie wyjątkowo natrętny na tych kilku planszach, za to zawsze w odpowiednim momencie potrafi rozbawić czytelnika
- profesor, genetyk mówiący językiem Hansa Klossa (ale nie w sensie, że niemieckim, heh) (Rys. 2)
- pop-artowe ślady -pozostawię wam przyjemność tropienia, ale pierwszy kadr na drugiej stronie (Rys. 3) zdradza skąd autorzy uczyli się języka komiksu. Bardzo polecam się zastanowić nad tym rysunkiem. Nie chcę zabrzmieć jak przedszkolanka, ale powiedzcie mi - czy mówi on wam coś o autorach komiksu?
0 komentarze:
Prześlij komentarz