W ramach nadrobienia zaległości czytelniczych (uświadomiłem sobie właśnie, że w kolejce do przeczytania czeka około 3/4 komiksów znajdujących się na mojej półce) spróbuję dać sobie taki mały bodziec, zobowiązując się do skreślenia kilku słów polekturowego komentarza do każdej "obrazkowej" pozycji, którą w natłoku obowiązków - każdy ojciec dzieciom wie o czym piszę - uda mi się przynajmniej przejrzeć. Dodatkowym plusem będzie nobilitacja mojego bloga - oto wreszcie zagoszczą na nim także i dobre komiksy! Choć próżno doszukiwać się tu będzie wydawniczej chronologii, w pierwszym rzucie zapewne znajdzie się kilka emefkowych premier - które z prostej przyczyny jako ostatnie nabytki (prezenty, żeby uściślić) formują wierzchołek mojego stosu do czytania. Bez dłuższych dywagacji, oto pozycja bardzo w klimacie końcówki bieżącego roku - "medialny hit" Karola Kalinowskiego, Łauma.
Łauma to nostalgiczna opowieść o tęsknocie za wartościami, które bohaterowie zagubili w świecie pełnym ogłuszającego hałasu, świecie pędzącym na złamanie karku i wymuszającym dorównywanie mu kroku, gdzie jedyną chwilę na refleksję zapełnia smutek i lęk. Nietrudno zauważyć, że choć w roli głównej bohaterki Kalinowski obsadził małą dziewczynkę, to głos którym każe jej mówić jest głosem pokolenia samego autora - dobiegających trzydziestki, czy wczesnych trzydziestolatków - ludzi młodych, ale już nie niedojrzałych, szukających azylu od tempa i wymogów dorosłości, która zdążyła już ich doświadczyć. Konsekwencją jest niestety fakt, że Dorotka jest narratorem niewiarygodnym i niespójnym. Jej głos i przemyślenia dojrzalszej nastolatki obficie podlane są logiką wypowiedzi siedmiolatki - Kaerelowi nie udało się uniknąć narracyjnej pułapki w warstwie tekstowej - Dorotka nie jest dziesięcioletnią dziewczynką, ale dwudziestosiedmiolatką w przebraniu małej dziewczynki. Co ciekawsze, autor zupełnie nie wierzy w mądrość dziecka, i niezręcznie to "przebranie" infantylizuje - więcej wiary w dzieci, proszę! Dzieci są dużo mądrzejsze, niż się nam czasem wydaje!
Wybawieniem dla mnie-czytelnika jest na szczęście narracja wizualna. Świat, który obserwuję oczami dziewczynki jest przekonywujący - to obrazki, które obserwowała moja dziesięcioletnia wersja, identyczne do tego stopnia, że wydaje się że autor wykradł mi je z moich własnych wspomnień. Te ciemne, niepokojące pomieszczenia gdy byłem sam, ciepłe i bezpieczne gdy byli przy mnie rodzice, zakamarki pod kredensem, czy wyglądające na bezkresne ośnieżone pagórki - uwiarygadniają historię i pozwalają uwierzyć w bohaterkę mimo wspomnianych wcześniej zgrzytów w tekście.
W przypadku tego komiksu najważniejsza jest jednak muzyka. Nie tylko dlatego, że odgrywa tak istotną rolę w (nazwę to tak przewrotnie) iście "beatlesowskim" finale [tak, "beatlesowskim", i nie, to nie muzyczna ignorancja kazała mi dobrać ten akurat przymiotnik]. Łauma nie jest oparta na klasycznej strukturze literackiej - jest jak piosenka, której pierwsze ciche takty zaczynają brzmieć mi w uchu gdy przewracam pierwszą stronę, i płynie mi w tle podczas lektury, poprzez magiczne refreny w świecie ludowych wierzeń, aż do wspomnianego pięknie naiwnego finału. I kończy się cicho, równie szybko jak piosenka, która mi się podoba. Silnie akcentowane muzyczne inspiracje nie pozwalają wierzyć w przypadkowość tej struktury. Trzymam w rękach zapis nutowy w formie komiksu.
Fiu, fiu - a to nam Kalinowski wysmarował komiksik.
0 komentarze:
Prześlij komentarz