poniedziałek, 23 listopada 2009

muszą się okropnie czuć we wtorek numer trzy

1. umiejętne zastosowanie perspektywy, dobrze oddana anatomia w rysunku realistycznym, czy po prostu ładne rysunki (cokolwiek by to miało znaczyć), a także cały szereg innych technicznych i kompozycyjnych zalet rysunku z punktu widzenia analizy języka komiksu (czy komiksu po prostu) jest mało istotny. w analizie komiksu jedynym* istotnym aspektem jest umiejętność (bądź jej brak) posługiwania się językiem komiksu przez autora(-ów). próba ewaluacji jakościowej rysunku w komiksie, to jak ocena czcionki zastosowanej w egzemplarzu tradycyjnej (nie graficznej) powieści. oczywiście w skrajnych przypadkach istotna w sensie czytelności, (jeszcze ciężej byłoby przebić się przez Ulyssesa gdyby wydrukowany był z użyciem Comic Sans czy jakiegoś ozdobnego fontu ornamentowego) niemniej nadal to jedynie czcionka. wydaje się, że każdy chociażby po lekturze książek Szyłaka doskonale rozumie tę specyfikę języka komiksu, niemniej w praktyce wygląda to inaczej - sądząc choćby po recenzjach komiksu jakie znajdujemy w sieci**



John Romita Jr., zbyt mało dynamiki i siły jak na pojedynek w świecie Marvela

*wybaczcie kategoryczność stwierdzenia, jeszcze do końca nie wiem, dopiero próbuję to sobie rozwikłać - przyjmę, że to taki stan na dzisiaj :)
**moje wliczając


2. najstarszy komiks w mojej kolekcji to dwunasty numer The Kilroys z 1948 roku. według mycomicshop w stanie 4.0 czy 3.5, nie pamiętam dokładnie, wygląda lepiej niż przeciętny Żbik o dwadzieścia parę lat młodszy w stanie określonym przez sprzedawcę jako idealny, a kosztował trochę ponad cztery dolary. w środku Milt Gross!



3. wiem, że przetoczyło się to przez internet tydzień temu, więc w zasadzie powinno być już martwe - nie chce mi się też sprawdzać, czy ktoś w polskim necie już o tym pisał, a nawet jeśli - to i tak warto to zobaczyć jeszcze raz, i jeszcze raz. ladies and gentlemen, najlepsza na świecie reklama komiksowa. ever.

niedziela, 15 listopada 2009

Wtorek numer dwa w niedzielę

1. Z cyklu galerie świata ;)

Esteban Maroto. Nieważne od jak dawna człowiek interesuje się komiksami, co dzień można "odkryć" nowy talent. Nie wiem, może znacie i wyjdę na kompletnego głupka, ale ja pierwszy raz natknąłem się na Maroto wczoraj w internecie - nie, nie osobiście. Nie będę przepisywał notki biograficznej, bo możecie sobie na lambiek.net sami sprawdzić, ale podlinkuję do tego:



Czy przy konserwatywnym podejściu do analizy komiksowej planszy, splot włosów w centrum klasyfikowany byłby jako błąd kompozycyjny?

Maroto traktuje planszę jak diagram, stylizując poszczególne elementy na strzałki, wskazujące kolejność czytania i prowadzące wzrok czytelnika. Zaczynając od rąk bohaterki, które obejmują w kadr rysunek mężczyzny, pozornie znajdujący się na otwartym planie, prowadząc do pierwszego dymka tekstowego, poprzez wspomniane splecione włosy do dołu planszy, zawinięte w stronę dolnego lewego kadru (jedynego ujętego w tradycyjną ramkę na tej stronie, z niewielką dewiacją z "wypływającym" poza kadr fragmentem grzywki) aż do zielonego poprzecznego prostokąta, który wyprowadza czytającego na koniec planszy. Podobnie jak wizualna linia narracyjna, także i dymki tekstowe układają się w kształt litery L. Zapomniany kadr w prawym górnym rogu tworzy przestrzeń negatywną. Czy to zwykły wypełniacz, czy bonus dla wyrobionego czytelnika literatury obrazkowej?


Corrigan funkcjonuje jako podręcznik dla czytelnika komiksów, gdzie w miejsce splotu włosów z planszy Estebana Maroto, Ware wstawia strzałkę.

Tu bardzo podobna plansza mistrza wizualnej narracji. Chris Ware dokonał dekonstrukcji [EDIT: poprawilem, nie mialo byc "rekonstrukcji", a w sumie to chyba po prostu analizy, ale co tam] języka komiksu, i zamiast przedstawić jej wyniki bezpośrednio, w formie traktatu popularno-naukowego wzorem Understanding Comics Scotta McClouda, ubrał je w szaty Jimmiego Corrigana.

2. Kliknąłem w statystyki Comic Collectora, w którym kataloguję komiksy. Tak, nie wstydzę się. Po dwóch wielkich wyprzedażach mam tylko 650 komiksów (w tym 450 zeszytówek!), za to same dobre ;) Sam Kieth prowadzi z 79 komiksami. A nie mam żadnego Sandmana, Wolverine'a ani nie dokupiłem dwóch ostatnich numerów My Inner Bimbo, czyli pewnie dobiję z nim do setki. Na drugim miejscu Peter Bagge, ale to tylko dlatego, że okazyjnie kupiłem zestaw od kolekcjonera jego komiksów. Właściwie to też chyba sprzedam :)



3. Pierwszy wynik z google images po wpisaniu "komiks":

Agentki

wtorek, 10 listopada 2009

Wtorek numer Jeden (a w nim Obszar Pracy Artysty Komiksowego)

1. "niech szczezną! psychologia i socjologia"-

-czasami nachodzi mnie pod wieczór taka myśl.


nie lubię prób budowania definicji komiksu z uwzględnieniem kontekstu socjokulturowego. rozumiem, ale nie lubię. nawet jeśli nikt nie jest w stanie zdefiniować pojęcia komiksu bez sięgania do tych tanich sztuczek.

dlatego wezmę w ciemno dwie błędne definicje komiksu  na podbudowie semiotycznej zamiast jednej wyjątkowo błyskotliwej definicji osadzającej komiks na niepotrzebnych (z punktu widzenia semiotyki) kulturowych fundamentach. bo z tej drugiej rodzą się później bzdury w stylu wyliczania supermanów i innych czarodziejek z księżyca w notkach encyklopedycznych.

co nie oznacza, że moja opinia wytrzyma potęgę rażenia kontrargumentu siłowego.


2.

Z cyklu Obszar Pracy Artysty Komiksowego (OPAK)

przybory do rysowania trzymam w metalowej szafce po lewo:




3. Nie mogę się doczekać, numer jeden na liście zakupów - Afrodisiac.

wtorek, 3 listopada 2009

Milion najlepszych polskich komiksów #999.999 Bionik Jaga: Fabryka sobowtórów

Miałem ochotę wrócić jeszcze na chwilę do struktury narracyjnej w Łaumie, po tym jak pozwoliłem sobie na pewne uproszczenia w ostatniej notce, ale odłożę to na kiedy indziej - mam nadzieję, że się Kaerel nie pogniewa ;) - żeby poczytać  kilka komiksowych plansz sprzed trzydziestu lat. Oto Bionik Jaga duetu Roczek i Karmowski (nazwiska na tyle niekomiksowe, że nie wydaje mi się, iż to członkowie słynnej już towarzyskiej kliki, przyznającej nagrody na Międzynarodowym Festiwalu Komiksu) .

(Rys. 1)

Nie chcę na siłę przekonywać nikogo, że to komiksowe arcydzieło, skłamałbym też pisząc że brak tu błędów w komiksowej sztuce, niemniej tak jak fascynowała mnie ta seria dwadzieścia kilka lat temu, tak fascynuje mnie teraz. Trochę spóźniony i nieco siermiężny polski science-fiction/pop-art, z obowiązkową podbudową dydaktyczną w paraliżująco zimnym, laboratoryjnym klimacie. Główną rolę odgrywa tu kolor, odpowiedzialny za surowość pomieszczeń, a paleta barw sprawia, że nawet "ciepłe" kolory są... zimne (Rys. 1). Dodatkowy, klaustrofobiczny efekt uzyskany dzięki niewielkim (ojej, nawet bardzo) odstępom między kadrami dodaje scenerii wrażenia realności - mimo iż cała scenografia opiera się na trzech elementach - łóżku, fotelu i komputerze - na pięciu planszach! To wyjątkowa oszczędność środków przekazu, w tym przypadku udanie współtworząca klimat całości.

Podobnie jak we wcześniejszych trzech epizodach Bionika, fabuła jest skondensowana i posuwa się do przodu nieco zbyt szybko - od momentu pojawienia się Jagi sprawa rozwiązuje się na 20 kadrach, o ile dobrze policzyłem. To oczywiście w dużym stopniu konsekwencja formuły i miejsca publikacji - pięć komiksowych stron to mimo wszystko niewiele na zamknięte opowiadanie przygodowe.

Trzy rzeczy, na które polecam zwrócić uwagę podczas lektury:

- narrator wszechwiedzący. Poważnie, ten człowiek to kopalnia wiedzy - może nie wyjątkowo natrętny na tych kilku planszach, za to zawsze w odpowiednim momencie potrafi rozbawić czytelnika

- profesor, genetyk mówiący językiem Hansa Klossa (ale nie w sensie, że niemieckim, heh) (Rys. 2)

Rys.2


-  pop-artowe ślady -pozostawię wam przyjemność tropienia, ale pierwszy kadr na drugiej stronie (Rys. 3) zdradza skąd autorzy uczyli się języka komiksu. Bardzo polecam się zastanowić nad tym rysunkiem. Nie chcę zabrzmieć jak przedszkolanka, ale powiedzcie mi - czy mówi on wam coś o autorach komiksu?

Rys. 3

niedziela, 1 listopada 2009

Milion najlepszych polskich komiksów #1.000.000 Łauma


W ramach nadrobienia zaległości czytelniczych (uświadomiłem sobie właśnie, że w kolejce do przeczytania czeka około 3/4 komiksów znajdujących się na mojej półce) spróbuję dać sobie taki mały bodziec, zobowiązując się do skreślenia kilku słów polekturowego komentarza do każdej "obrazkowej" pozycji, którą w natłoku obowiązków - każdy ojciec dzieciom wie o czym piszę - uda mi się przynajmniej przejrzeć. Dodatkowym plusem będzie nobilitacja mojego bloga - oto wreszcie zagoszczą na nim także i dobre komiksy! Choć próżno doszukiwać się tu będzie wydawniczej chronologii, w pierwszym rzucie zapewne znajdzie się kilka emefkowych premier - które z prostej przyczyny jako ostatnie nabytki (prezenty, żeby uściślić) formują wierzchołek mojego stosu do czytania. Bez dłuższych dywagacji, oto pozycja bardzo w klimacie końcówki bieżącego roku - "medialny hit" Karola Kalinowskiego, Łauma.





Łauma to nostalgiczna opowieść o tęsknocie za wartościami, które bohaterowie zagubili w świecie pełnym ogłuszającego hałasu, świecie pędzącym na złamanie karku i wymuszającym dorównywanie mu kroku, gdzie jedyną chwilę na refleksję zapełnia smutek i lęk. Nietrudno zauważyć, że choć w roli głównej bohaterki Kalinowski obsadził małą dziewczynkę, to głos którym każe jej mówić jest głosem pokolenia samego autora - dobiegających trzydziestki, czy wczesnych trzydziestolatków - ludzi młodych, ale już nie niedojrzałych, szukających azylu od tempa i wymogów dorosłości, która zdążyła już ich doświadczyć. Konsekwencją jest niestety fakt, że Dorotka jest narratorem niewiarygodnym i niespójnym. Jej głos i przemyślenia dojrzalszej nastolatki obficie podlane są logiką wypowiedzi siedmiolatki - Kaerelowi nie udało się uniknąć narracyjnej pułapki w warstwie tekstowej - Dorotka nie jest dziesięcioletnią dziewczynką, ale dwudziestosiedmiolatką w przebraniu małej dziewczynki. Co ciekawsze, autor zupełnie nie wierzy w mądrość dziecka, i niezręcznie to "przebranie" infantylizuje - więcej wiary w dzieci, proszę! Dzieci są dużo mądrzejsze, niż się nam czasem wydaje!



Wybawieniem dla mnie-czytelnika jest na szczęście narracja wizualna. Świat, który obserwuję oczami dziewczynki jest przekonywujący - to obrazki, które obserwowała moja dziesięcioletnia wersja, identyczne do tego stopnia, że wydaje się że autor wykradł mi je z moich własnych wspomnień. Te ciemne, niepokojące pomieszczenia gdy byłem sam, ciepłe i bezpieczne gdy byli przy mnie rodzice, zakamarki pod kredensem, czy wyglądające na bezkresne ośnieżone pagórki - uwiarygadniają historię i pozwalają uwierzyć w bohaterkę mimo wspomnianych wcześniej zgrzytów w tekście.

W przypadku tego komiksu najważniejsza jest jednak muzyka. Nie tylko dlatego, że odgrywa tak istotną rolę w (nazwę to tak przewrotnie) iście "beatlesowskim" finale [tak, "beatlesowskim", i nie, to nie muzyczna ignorancja kazała mi dobrać ten akurat przymiotnik]. Łauma nie jest oparta na klasycznej strukturze literackiej - jest jak piosenka, której pierwsze ciche takty zaczynają brzmieć mi w uchu gdy przewracam pierwszą stronę, i płynie mi w tle podczas lektury, poprzez magiczne refreny w świecie ludowych wierzeń, aż do wspomnianego pięknie naiwnego finału. I kończy się cicho, równie szybko jak piosenka, która mi się podoba. Silnie akcentowane muzyczne inspiracje nie pozwalają wierzyć w przypadkowość tej struktury. Trzymam w rękach zapis nutowy w formie komiksu.

Fiu, fiu - a to nam Kalinowski wysmarował komiksik.


galerie świata #1 Kurt Westergaard



w nowym cyklu galerie świata ;) rysunek satyryczny Kurta Westergaarda. muszę przyznać, że żaden z rysunków z tej słynnej już duńskiej serii mnie nie rozbawił, wklejam tu jeden oczywiście z innych powodów.

O mnie

zyrafy[at]googlemail.com